poniedziałek, 12 listopada 2018

Eight

James
Jakiś dokuczliwi dźwięk budzi mnie z objęć Morfeusza. Zaspany szukam po omacku, źródła hałasu, które śmiało przerwać mój spoczynek. Znalezienie go zajmuje mi chwilę, przecieram dłonią twarz by zmyć z niej resztki snu. Patrzę na urządzenie, które nieustannie daje o sobie znać, kątem oka zerkając na zegarek. Kto jest na tyle nienormalny, żeby dzwonić do mnie o trzeciej nad ranem. Przyglądam się ciągowi liczb ukazujący się na ekranie mojego telefonu, jednak za skarby nie mogę sobie przypomnieć do kogo mógłby należeć widoczny numer. Chwilę zastanawiam się czy powinienem odbierać połączenie. W końcu jest środek nocy to normalne, że śpię. W ostatniej chwili postanawiam ukrócić męki dobijającej się osoby po drugiej stronie i wciskam zieloną słuchawkę, umożliwiając tym na kontakt z moją osobą. Słowa rozmówcy sprawiają, że jakiekolwiek chęci na dalszy odpoczynek idą w zapomnienie. 
  — Ja- mes, po- trze- buje po- mocy, wez- wij po- go- towie. – Słyszę jej przepełniony bólem, słaby głos, a serce momentalnie mi zamiera. W tym momencie pluje sobie w twarz, że tak długo zwlekałem z odebraniem telefonu.
— Victoria, co się dzieje? - Pytam drżącym od emocji głosem, jednak odpowiada mi cisza, a podświadomość mówi, że nie jest oznaką niczego dobrego.
 Coś musiało się stać. Czekam jeszcze kilka sekund, złudnie oczekując, że może jednak Polka udzieli odpowiedzi na moje pytanie. Szybko rozłączam się i wybieram numer na pogotowie. Informuje odpowiednie osoby, o tym co sam wiem i podaje adres zamieszkania Mai. Przy okazję gorzę im, że jeśli przybędą za późno to już mogą pożegnać się z miejscem pracy.
Z prędkością światła zdejmuje swoją piżamę i przebieram się w jakieś losowe ubrania znajdujące się w zasięgu mojego wzroku. Szybkim ruchem biorę z dębowego kredensu kluczyki do samochodu i dokumenty wraz z portfelem. Nawet nie zauważam, kiedy jestem już na drodze i mknę po niej swoim samochodem niczym wariat, nie zważając nawet na czerwone światła. Z letargu wyrywa mnie dopiero dźwięk informujący, że pojazd przeszedł w stan rezerwy.
Łamiąc wszystkie przepisy ruchu drogowego po 15 minutach jestem pod kamienicą, gdzie znajduje się mieszkanie mojej przyjaciółki. Nie zadając sobie zbytniego trudu by prawidłowo zaparkować dwuślad pędem rzucam się w stronę klatki. Wciskam przycisk windy, jednak dosłownie po sekundzie stwierdzam, że czekanie na nią zajmuje mi zbyt dużo czasu i wbiegam po schodach pokonując stopnie po dwa na raz.
Zmęczony ciężko dysząc docieram do otwartych drzwi, które prowadzą do apartamentu Mercer.  Przeciskam się między policją i ratownikami próbując wtargnąć do środka. Nigdzie nie mogę znaleźć brunetki, moje kroki kierują się w stronę, gdzie jest największy tłok. Zdziwiony stwierdzam, że tym pomieszczeniem jest kuchnia. Na podłodze zauważam krew, odłamki szkła i patelnie. Mój boże, co tu się działo?
—  Przepraszam co Pan tu robi? Tu nie wolno przebywać. - Przenoszę swój wzrok na mężczyznę. Obdarzam jego sylwetkę taksującym spojrzeniem stwierdzając szybko, że jest funkcjonariuszem policji imieniem Colter. Jego słowa powodują, że w moich żyłach zaczyna buzować krew. Jak to mi nie wolno? Na twarz stróża prawa zauważam grymas. Jestem więcej niż pewny, że jest on spowodowany moją osobą.
— Dobry wieczór - Podaje mu swoją dłoń, którą z wahaniem ściska mulat, jakby nie chciał się nazbyt spoufalać. — Nazywam się James Maslow, to ja wezwałem pogotowie.  - Po tych słowach jego nastawienie do mojej persony diametralnie się zmienia. Jednak jego mina nie podnosi mnie na duchu, gdy zauważam, że jego oblicze emanuje smutkiem.
—  Więc to Pan.
— Co tu się stało? – Zadaje niecierpliwy pytanie, zanim Colter zdążył cokolwiek dodać do swojej wypowiedzi. 
— Kim jest Pan dla ofiary? – Ostatni wyraz jaki pada z jego ust. powoduje, że robi mi się słabo. Ofiary? Robię głębszy wdech próbując przeanalizować każdy czarny scenariusz w mojej głowie. Z transu wybudza mnie pytanie gliny o moje zdrowie. — Wszystko w porządku, Victoria jest - Urywam, w połowie zastanawiając się czy nie powinienem się poprawić i powiedzieć, że raczej "była" zakładając najgorsze. — moją narzeczoną. – Dodaje po dłuższej chwili. Gdybym powiedział, że przyjaciółką jestem przkonany, że te jełopy  nie udzieliłby mi żadnych informacji twierdząc, że nie mogą, tego zrobić, bo nie jestem nikim z rodziny. Wiedziałem jak je przechytrzyć. Nie dam się tak łatwo.
—  W takim razie proszę tędy, porozmawiamy na spokojnie. – Colter patrzy na mnie z niepewnością i wskazuje dłonią drogę, którą mam podążać. Zatrzymujemy się w miejscu, gdzie dwóch mężczyzn i kobieta prowadzą ożywioną rozmowę. — To jest James Maslow, on nas wezwał. Jest narzeczonym ofiary. – Przedstawił mnie zgromadzeniu glina.
 — Hodge Aksel, detektyw – Przedstawił się wyższy mężczyzna, ubrany w beżowy płaszcz. Brakowało mu tylko kapelusza na głowie i fajki.  — To jest, mój asystent Joe. – Podał mi rękę blond włosy nienagannie ubrany młodziak.
 — Ja jestem Ariane Paulsen, ratownik medyczny. – Tym razem głos zabrała piegowata niska szatynka o charakterystycznych rysach twarzy. — Stan pańskiej narzeczonej jest krytyczny, straciła dużo krwi. Jednak robimy co w naszej mocy, by go ustabilizować. Najbliższa doba będzie decydująca. – Ona żyje. Kamień spadł mi z serca, jednak to co zaraz usłyszałem sprawiło, że poczułem ucisk w okolicy żołądka.
 — Ktoś chciał ją zabić. – Głos zabrał detektyw.  — Sprawca, żyje. Jednak i on nie jest w dobrym stanie zdrowia. Pańska dziewczyna broniła się do samego końca. 
— Wiadomo kto to? – Pytam zniecierpliwiony.
— Nie miał przy sobie dokumentów, jedynie telefon, z którego ostatnie połączenie było wykonane o 3:06. Po—.
— Victoria dzwoniła do mnie z telefonu tego sukinsyna. Prosiła bym wezwał pomoc. – Wchodzę w słowo Hodgowi. 
 — Policja jest w trakcie ustalania numeru, z którego kontaktowała się z Panem pokrzywdzona, by ustalić tożsamość napastnika. – Dokańcza swoją myśl, przerwaną przez moją wypowiedź. — Czy Pani Victoria miała jakiś wrogów? Kogoś kto chciałby jej zrobić krzywdę?
— Nie. – Odpowiadam szybko, kręcąc przecząco głową. Jednak zaraz przypominam sobie sytuacje rodzinną Vic. I zaczynam się wahać czy nie powinienem coś o tym wspomnieć. Chwilę potem z mojego umysłu wydobywa się wspomnienie, gdzie sama mówiła, że nikomu nie mówiła dokąd się udaje. 
 — Niech się Pan dobrze zastanowi, to pomogło by nam ustalić co się stało. – Po raz pierwszy odzywa się asystent detektywa. — A może to Pan, Panie Maslow miał jakiś wrogów, kogoś kto chciałby zaszkodzić Pańskiej rodzinie? – Pytanie Joe'go wyrazie mnie zaskakuje. Sam miałem paru wrogów, jednakowoż wątpię, żeby któryś chciał zaszkodzić Polce. Wszak tak naprawdę nic mnie z nią nie łączy poza przyjaźnią.
I tym razem odpowiadam na pytanie zaprzeczając. Następnie poproszony, złożyłem zeznania. I upewniając się, że na tą chwilę to wszystko opuściłem lokal. Odpaliłem samochód, ruszając w stronę szpitala, gdzie leżała Vic, przy okazji zahaczając o najbliższą stacje paliw. Czekając, aż samochód zostanie napełniony, wykręciłem numer do Mai. Nie odebrała, więc nagrałem się jej na pocztę. To samą czynność powtórzyłem jeszcze kilka razy, dzwoniąc do reszty przyjaciół. Zapłaciłem, nie zawracając sobie głowy resztą i machinalnie ruszyłem do celu. Już po paru minutach niczym zbity pies czekałem pod salą, gdzie operowali brunetkę, modląc się by z tego wyszła.
_________________________________________________________________
Tak, otóż wasze oczy Was nie mylą! Powróciłam, z nowym rozdziałem. A także, poprawiłam i wydłużyłam te wcześniejsze. Nie obiecuje, że się poprawie co do regularnego dodawania ich, ale będę się starać :) 
Czekam na Wasze komentarze i życzę Wam słodkich snów <3