poniedziałek, 12 listopada 2018

Eight

James
Jakiś dokuczliwi dźwięk budzi mnie z objęć Morfeusza. Zaspany szukam po omacku, źródła hałasu, które śmiało przerwać mój spoczynek. Znalezienie go zajmuje mi chwilę, przecieram dłonią twarz by zmyć z niej resztki snu. Patrzę na urządzenie, które nieustannie daje o sobie znać, kątem oka zerkając na zegarek. Kto jest na tyle nienormalny, żeby dzwonić do mnie o trzeciej nad ranem. Przyglądam się ciągowi liczb ukazujący się na ekranie mojego telefonu, jednak za skarby nie mogę sobie przypomnieć do kogo mógłby należeć widoczny numer. Chwilę zastanawiam się czy powinienem odbierać połączenie. W końcu jest środek nocy to normalne, że śpię. W ostatniej chwili postanawiam ukrócić męki dobijającej się osoby po drugiej stronie i wciskam zieloną słuchawkę, umożliwiając tym na kontakt z moją osobą. Słowa rozmówcy sprawiają, że jakiekolwiek chęci na dalszy odpoczynek idą w zapomnienie. 
  — Ja- mes, po- trze- buje po- mocy, wez- wij po- go- towie. – Słyszę jej przepełniony bólem, słaby głos, a serce momentalnie mi zamiera. W tym momencie pluje sobie w twarz, że tak długo zwlekałem z odebraniem telefonu.
— Victoria, co się dzieje? - Pytam drżącym od emocji głosem, jednak odpowiada mi cisza, a podświadomość mówi, że nie jest oznaką niczego dobrego.
 Coś musiało się stać. Czekam jeszcze kilka sekund, złudnie oczekując, że może jednak Polka udzieli odpowiedzi na moje pytanie. Szybko rozłączam się i wybieram numer na pogotowie. Informuje odpowiednie osoby, o tym co sam wiem i podaje adres zamieszkania Mai. Przy okazję gorzę im, że jeśli przybędą za późno to już mogą pożegnać się z miejscem pracy.
Z prędkością światła zdejmuje swoją piżamę i przebieram się w jakieś losowe ubrania znajdujące się w zasięgu mojego wzroku. Szybkim ruchem biorę z dębowego kredensu kluczyki do samochodu i dokumenty wraz z portfelem. Nawet nie zauważam, kiedy jestem już na drodze i mknę po niej swoim samochodem niczym wariat, nie zważając nawet na czerwone światła. Z letargu wyrywa mnie dopiero dźwięk informujący, że pojazd przeszedł w stan rezerwy.
Łamiąc wszystkie przepisy ruchu drogowego po 15 minutach jestem pod kamienicą, gdzie znajduje się mieszkanie mojej przyjaciółki. Nie zadając sobie zbytniego trudu by prawidłowo zaparkować dwuślad pędem rzucam się w stronę klatki. Wciskam przycisk windy, jednak dosłownie po sekundzie stwierdzam, że czekanie na nią zajmuje mi zbyt dużo czasu i wbiegam po schodach pokonując stopnie po dwa na raz.
Zmęczony ciężko dysząc docieram do otwartych drzwi, które prowadzą do apartamentu Mercer.  Przeciskam się między policją i ratownikami próbując wtargnąć do środka. Nigdzie nie mogę znaleźć brunetki, moje kroki kierują się w stronę, gdzie jest największy tłok. Zdziwiony stwierdzam, że tym pomieszczeniem jest kuchnia. Na podłodze zauważam krew, odłamki szkła i patelnie. Mój boże, co tu się działo?
—  Przepraszam co Pan tu robi? Tu nie wolno przebywać. - Przenoszę swój wzrok na mężczyznę. Obdarzam jego sylwetkę taksującym spojrzeniem stwierdzając szybko, że jest funkcjonariuszem policji imieniem Colter. Jego słowa powodują, że w moich żyłach zaczyna buzować krew. Jak to mi nie wolno? Na twarz stróża prawa zauważam grymas. Jestem więcej niż pewny, że jest on spowodowany moją osobą.
— Dobry wieczór - Podaje mu swoją dłoń, którą z wahaniem ściska mulat, jakby nie chciał się nazbyt spoufalać. — Nazywam się James Maslow, to ja wezwałem pogotowie.  - Po tych słowach jego nastawienie do mojej persony diametralnie się zmienia. Jednak jego mina nie podnosi mnie na duchu, gdy zauważam, że jego oblicze emanuje smutkiem.
—  Więc to Pan.
— Co tu się stało? – Zadaje niecierpliwy pytanie, zanim Colter zdążył cokolwiek dodać do swojej wypowiedzi. 
— Kim jest Pan dla ofiary? – Ostatni wyraz jaki pada z jego ust. powoduje, że robi mi się słabo. Ofiary? Robię głębszy wdech próbując przeanalizować każdy czarny scenariusz w mojej głowie. Z transu wybudza mnie pytanie gliny o moje zdrowie. — Wszystko w porządku, Victoria jest - Urywam, w połowie zastanawiając się czy nie powinienem się poprawić i powiedzieć, że raczej "była" zakładając najgorsze. — moją narzeczoną. – Dodaje po dłuższej chwili. Gdybym powiedział, że przyjaciółką jestem przkonany, że te jełopy  nie udzieliłby mi żadnych informacji twierdząc, że nie mogą, tego zrobić, bo nie jestem nikim z rodziny. Wiedziałem jak je przechytrzyć. Nie dam się tak łatwo.
—  W takim razie proszę tędy, porozmawiamy na spokojnie. – Colter patrzy na mnie z niepewnością i wskazuje dłonią drogę, którą mam podążać. Zatrzymujemy się w miejscu, gdzie dwóch mężczyzn i kobieta prowadzą ożywioną rozmowę. — To jest James Maslow, on nas wezwał. Jest narzeczonym ofiary. – Przedstawił mnie zgromadzeniu glina.
 — Hodge Aksel, detektyw – Przedstawił się wyższy mężczyzna, ubrany w beżowy płaszcz. Brakowało mu tylko kapelusza na głowie i fajki.  — To jest, mój asystent Joe. – Podał mi rękę blond włosy nienagannie ubrany młodziak.
 — Ja jestem Ariane Paulsen, ratownik medyczny. – Tym razem głos zabrała piegowata niska szatynka o charakterystycznych rysach twarzy. — Stan pańskiej narzeczonej jest krytyczny, straciła dużo krwi. Jednak robimy co w naszej mocy, by go ustabilizować. Najbliższa doba będzie decydująca. – Ona żyje. Kamień spadł mi z serca, jednak to co zaraz usłyszałem sprawiło, że poczułem ucisk w okolicy żołądka.
 — Ktoś chciał ją zabić. – Głos zabrał detektyw.  — Sprawca, żyje. Jednak i on nie jest w dobrym stanie zdrowia. Pańska dziewczyna broniła się do samego końca. 
— Wiadomo kto to? – Pytam zniecierpliwiony.
— Nie miał przy sobie dokumentów, jedynie telefon, z którego ostatnie połączenie było wykonane o 3:06. Po—.
— Victoria dzwoniła do mnie z telefonu tego sukinsyna. Prosiła bym wezwał pomoc. – Wchodzę w słowo Hodgowi. 
 — Policja jest w trakcie ustalania numeru, z którego kontaktowała się z Panem pokrzywdzona, by ustalić tożsamość napastnika. – Dokańcza swoją myśl, przerwaną przez moją wypowiedź. — Czy Pani Victoria miała jakiś wrogów? Kogoś kto chciałby jej zrobić krzywdę?
— Nie. – Odpowiadam szybko, kręcąc przecząco głową. Jednak zaraz przypominam sobie sytuacje rodzinną Vic. I zaczynam się wahać czy nie powinienem coś o tym wspomnieć. Chwilę potem z mojego umysłu wydobywa się wspomnienie, gdzie sama mówiła, że nikomu nie mówiła dokąd się udaje. 
 — Niech się Pan dobrze zastanowi, to pomogło by nam ustalić co się stało. – Po raz pierwszy odzywa się asystent detektywa. — A może to Pan, Panie Maslow miał jakiś wrogów, kogoś kto chciałby zaszkodzić Pańskiej rodzinie? – Pytanie Joe'go wyrazie mnie zaskakuje. Sam miałem paru wrogów, jednakowoż wątpię, żeby któryś chciał zaszkodzić Polce. Wszak tak naprawdę nic mnie z nią nie łączy poza przyjaźnią.
I tym razem odpowiadam na pytanie zaprzeczając. Następnie poproszony, złożyłem zeznania. I upewniając się, że na tą chwilę to wszystko opuściłem lokal. Odpaliłem samochód, ruszając w stronę szpitala, gdzie leżała Vic, przy okazji zahaczając o najbliższą stacje paliw. Czekając, aż samochód zostanie napełniony, wykręciłem numer do Mai. Nie odebrała, więc nagrałem się jej na pocztę. To samą czynność powtórzyłem jeszcze kilka razy, dzwoniąc do reszty przyjaciół. Zapłaciłem, nie zawracając sobie głowy resztą i machinalnie ruszyłem do celu. Już po paru minutach niczym zbity pies czekałem pod salą, gdzie operowali brunetkę, modląc się by z tego wyszła.
_________________________________________________________________
Tak, otóż wasze oczy Was nie mylą! Powróciłam, z nowym rozdziałem. A także, poprawiłam i wydłużyłam te wcześniejsze. Nie obiecuje, że się poprawie co do regularnego dodawania ich, ale będę się starać :) 
Czekam na Wasze komentarze i życzę Wam słodkich snów <3 

czwartek, 15 grudnia 2016

Seven

Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam dwa razy w lewo. Pociągnęłam za klamkę tym samym powodując, że drzwi od mieszkania Mayi otworzyły się. Weszłam powoli do środka i rzuciłam klucze na pobliski mebel, znając mnie pewnie potem w pośpiechu będę ich wszędzie szukać. Spojrzałam smutno na zegarek wiszący na ścianie i cichutko westchnęłam, całe kilka tygodni sama. Liliana pojechała z moją przyjaciółką, miała jej pilnować żeby przypadkiem się nie przepracowała. Starsza Mercer przed wyjazdem powiedziała, że zawsze mogę zaprosić chłopaków albo Alexy, na pewno w każdej chwili z chęcią do mnie przyjdą. Niby jej wierzę, ale nie chcę też nikomu przeszkadzać, z pewnością mają miliony swoich własnych spraw, a jeszcze taka ja wali im się na głowę.
— Odpada! – Mruknęłam sama do siebie i jakby na potwierdzenie wypowiedzianych chwilę temu przeze mnie słów pokręciłam kilka razy głową na boki w zaprzeczeniu.
Skoro było już po dwudziestej postanowiłam zrobić sobie długą kąpiel i pójść szybciej spać skoro jutro idę do pracy. Skierowałam się do jednej z łazienek i zaczęłam nalewać do wanny ciepłej wody, zapaliłam parę świeczek, włączyłam radio — leciała jakaś spokojna nuta.
— Idealna atmosfera! – Zdecydowanie powinnam przestać mówić sama do siebie.
Kiedy weszłam do wanny poczułam kojące ciepło rozpływające się po całym moim ciele. Przymknęłam oczy wsłuchując się w melodie i nawet nie zauważyłam kiedy odpłynęłam do krainy Morfeusza. Wystraszona nagłym hałasem zachłysnęłam się wodą, oczywiście zapomniałam, że wciąż biorę kąpiel i proszę o to tego skutki. Wychodząc z wody i przebierając się w jedną z moich ulubionych satynowych koszul nocnych, rozmyślałam co mogło spowodować moją nagłą pobudkę. Pierwsza myśl to trzask zamykanych drzwi. O Mój Boże, czy ja w ogóle je zamknęłam? A co jak to jakiś włamywacz albo płatny zabójca, a może handlarz ludzkimi narządami? Okradnie, zabije, poćwiartuje, sprzeda? STOP! Za dużo myśli, wdech i wydech. Spokojnie bez paniki może to tylko przeciąg i nie potrzebna ta cała moja wariacja. Wyłączyłam radio i na trzęsących się nogach weszłam do salonu. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, najwyraźniej mam omamy słuchowe. Wzięłam jeszcze kilka głębokich wdechów dla uspokojenia i skierowałam się do kuchni w celu zjedzenia wczorajszej zapiekanki serowej z makaronem. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że widzę jak jakiś cień się rusza, ale to zdecydowanie moja zbyt wybujała wyobraźnia płata mi figle. Nagle mnie olśniło. Ale ja jestem głupia! To pewnie Sisi znowu rozrabia. Uśmiechnęłam się sama do siebie, że w końcu udało mi się rozwiązać zagadkę tego całego zamieszania. Byłam niczym Sherlock Holmes!
Nagle światło zgasło. Teraz to na pewno mi się nie ubzdurało. Ciemność, nic poza tym. Czy to korki wysiadły? Co za dzień! Poczułam jak ktoś przykłada mi rękę do ust, mój oddech przyśpieszył, serce biło co najmniej trzy razy szybciej niż zwykle. Aha, a jednak miałam racje! Nie zwariowałam! Jednak to raczej nie czas na myślenie o tym.
— Chciałem po dobroci za to Ty już niezupełnie, więc będę musiał sam pozbyć się tego problemu. – Mężczyzna szepnął mi do ucha. Ciarki przeszły po całym moim ciele, a do moich nozdrzy dostał się odór alkoholu.
Ten obrzydliwy znajomy głos, ale teraz jak na złość nie mogę sobie przypomnieć do kogo należy. Nie wiem nawet o co mu chodzi, o jakim on problemie mówi? W nikłym świetle ulicznych lamp zza okna dostrzegłam jak owy mężczyzna trzyma jakiś przedmiot w swojej prawej ręce. Postanowiłam działać szybko i ugryzłam go w lewą dłoń na ślepo kopiąc w czuły punkt. Z jego gardła rozległ się głośny skowyt. 
— Suka! – Wycharczał i zrobił jakiś bliżej nieokreślony ruch w moim kierunku.
Jednak nie byłam taka szybka jak mi się wydawało i włamywacz dźgnął mnie nożem w brzuch. Syknęłam z bólu i upadłam na kolana, dotknęłam bolącego miejsca. Poczułam, że moja ręka zetknęła się z czymś mokrym i lepkim. Cholera, ja krwawię! Szybko się ocknęłam i chwiejnym krokiem postanowiłam poszukać włącznika. Po paru sekundach znalazłam to czego szukam i ciemność ustąpiła miejsca jasności. Spojrzałam na mężczyznę, który miał kominiarkę przez co nie mogłam zobaczyć jego twarzy, co z kolei utrudnienia mi jego identyfikację. Opierał się o kuchenny blat trzymając się za swoje kroczę. Czyli kopnęłam go po swojej myśli, można powiedzieć, że jesteśmy 1:1. Spojrzał na mnie. Jego spojrzenie wypalało we mnie dziurę, było odrażające. Myślałam, że zaraz zwymiotuje, dostałam gęsiej skórki i cała moja radość z triumfu nagle gdzie zniknęła.
— Kurwa! – Zmielił w swoich ustach głośne przekleństwo. —  To nie ta dziwka! Gdzie jest ta druga? Gadaj! – Pośpieszał mnie.
Czy jemu chodziło o Mayę? Chyba ma na mózg upadł, jeśli myśli, że mu powiem. Prędzej sczeznę, niż mu powiem. Z resztą i tak nie jestem w stanie wydobyć siebie z żadnego dźwięku, więc Twoje szansę pajacu na jakąkolwiek informacje z mojej strony są równe zeru.
— Nie chcesz mówić? Trudno, to Twój zasrany problem, ale chyba sama rozumiesz, że teraz będę musiał się Ciebie pozbyć. Mądra z ciebie dziewczynka, więc masz tego świadomość, że za dużo wiesz.
Przełknęłam głośno ślinę. Pozbyć? Czy on ma na myśli to, że chcę mnie zabić. Jak to za dużo wiem? Właśnie o to chodzi, że nic nie wiem. Może zechciałbyś mnie oświecić koleś? Nie dając mi prawie żadnego czasu na przetworzenie jego słów, zaczął zbliżać się w moim kierunku trzymając ten sam zakrwawiony moją krwią nóż, którym zranił mnie poprzednio. Moje nogi są jak z waty, nie mogę się ruszyć, tylko patrzę jak odległość między nami się zmniejsza. Jednak w porę udaje mi się ogarnąć strach, gdy morderca jest już niebezpiecznie blisko mnie. Robię unik w bok i prześlizguje się pomiędzy jego nagami. Gdy on stoi tam zdezorientowany i próbuje zrozumieć, co właśnie się stało, ja w tym czasie staram się szukać czegoś czym mogłabym się bronić. W pewnej chwili zauważam wazon z kwiatami i niewiele myśląc rzucam nim w jego kierunku. Szkło roztrzaskuje się na jego głowie, ale mężczyznę ani trochę to nie rusza. Facet zatrzymuje się tylko na chwilę, upuszcza nóż i idzie dalej.
— Tak chcesz się, bawić ty mała kurewko? Więc zacznijmy zabawę! – Zaśmiał się jak szaleniec.
W jednej sekundzie jego obrzydliwe łapska zaciskają się na mojej chudej szyi, a ja czuję, że zaczyna mi brakować tlenu. Szarpie się i próbuje mu się wyrwać, ale to tylko pogarsza moją obecną sytuację. Na ślepo szukam rękoma jakiegoś przedmiotu, który mógłby dać mi klucz do upragnionego powietrza. Czuje jak życie ze mnie ucieka, ostatkami sił udaje mi się coś złapać. Szybko dźgam tym mojego oprawcę, a ten tylko robi kilka kroków w tył i wyciąga widelec wbity w jego rękę. Na kuchennym blacie udaje mi się znaleźć patelnie i gdy ten okrutny człowiek znów  zmierza ku mnie, biorę zamach i uderzam go nią w twarz. To tylko wprawia go w stan oszołomienia, więc ponawiam swoją czynność dodatkowo dla pewności wbijając kawałek rozbitego wcześniej przeze mnie wazonu w jego szyję. W tym momencie facet runie bez życia na podłogę obryzgując moją osobę swoją krwią. 
Mój słodki Jezu, czy ja go zabiłam? Zaczynam dławić się powietrzem i własnymi łzami. Osuwam się po ścianie mocno przyciskając dłonią swój lewy bok, o którego istnieniu wcześniej kompletnie zapomniałam. Pewnie przez nagły dopływ adrenaliny nie czułam bólu, ale teraz każdy najmniejszy wdech i wydech bolał jak miliony wbijanych szpilek. Gdzie jest jakiś telefon? Z bólem tak niesamowitym, że nie do opisania jakimś cudem udaje mi się doczołgać do nieprzytomnego mężczyzny. Znajduję to czego poszukiwałam w kieszeni jego bluzy. Klnę cicho pod nosem, gdy zauważam, że ma hasło. Drżącymi rękoma próbuje wpisać cztery jedynki, czyli jedną z najbardziej przewidywalnych opcji. Udaje mi się to bez najmniejszego problemu. Ten idiota naprawdę ma takie hasło. Łzy ciurkiem spływają mi po twarzy, gdyż w ból brzucha nasila się. Muszę wyglądać strasznie, ale kto by się teraz przejmował wyglądem. Czuje jak robi mi się coraz bardziej słabo, szybko więc wpisuje dobrze znany mi numer i czekam, aż osoba po drugiej stronie odbierze telefon. Szybciej, błagam Cię.
— Halo? – Dziękuję, że wysłuchałeś moich modlitw.
— Ja-  mes, po-  trze-  buje po-  mocy, wez-  wij po-  go-  towie. - Tylko tyle udaje mi się wydukać zanim zaczęło się robić ciemno przed oczyma. Czy tak będzie wyglądać mój koniec?

_______________________________________________________
I mamy 8 rozdział! Po 9 miesiącach, ale mamy! :) Wiem, że mnie za to zabijecie. I tak wydaje mi się, że ten rozdział jest nijaki i słabo mi wyszedł. Na pewno nie tak jak chciałam. :( Źle mi wyszło opisanie tego, przyznam, że sam pomysł mi się podoba, ale wykonanie już nie. Spieprzyłam sprawę. Przepraszam, może uda mi się jakoś to poprawić. Może inna perspektywa, byłaby tu lepsza?
Tym razem coś nowego powinno pojawić się jescze do Świąt. :))
Tym czasem żegnam się z miłym Państwem ;*






piątek, 15 kwietnia 2016

Six

1 dzień wcześniej:
Kendall
Tysiące myśli szalało w mojej głowie, byłem istną burzą różnorakich emocji. Począwszy od wściekłości, a na tej co przyprawia moje serce o szybsze bicie. —  Jak ja go tylko zobaczę to własna matka go nie pozna! Co za pojeb! Jak on w ogóle śmiał ją tknąć!? Jak on mógł odważyć doprowadzić ją do płaczu!? Jakim prawem podniósł głos gdy z nią rozmawiał!? Ona jest przecież jak mały aniołek, delikatna jak księżniczka, słodka niczym świeża drożdżówka o poranku. Ona jest szansą, która trafia się raz na milion lat. Ma takie śliczne, miękkie i jedwabiste włosy. A te oczy! Czy może na tym świecie może istnieć coś piękniejszego? Wystarczy raz w nie spojrzeć i człowiek momentalnie odpływa w ich głębi. Rozmarzyłem się, do porządku doprowadziły mnie właśnie otwierające się drzwi. Dokładnie te same, na które pustym wzrokiem gapie się niczym zombie od dobrej godziny. Może kilku, ale straciłem poczucie czasu. Wszyscy siedzimy w mieszkaniu mojej najdroższej i czekamy na jakiekolwiek cień wyjaśnień, drobną informacje, cokolwiek. Drobna brunetka ubrana w granatową sukienkę w groszki wyszła z sypialni Mai.
— Chyba właśnie zasnęła. Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać. Już wcześniej parę razy wydawało mi się, że  w końcu udało jej się usnąć, ale budziła się na nowo z płaczem. Teraz jestem pewna, że już się nie obudzi.  A teraz powiem Wam w prost. Najlepiej to z nią nie jest. –  Spuściła wzrok pełen smutku na drewniane panele. — Ale ja temu sukinsynowi nie daruje! – Podniosła głos, po czym zaraz go ściszyła, jakby dopiero co  przypomniała sobie, że jej przyjaciółka śpi za ścianą obok i w każdej chwili może znów się obudzić. Ścisnęła swoje małe rączki w piąstki i ponownie podjęła przerwany przez nią temat.— No nie daruje! Jak tak można? Kazać zrobić kobiecie coś takiego? Do prawdy nie wyobrażam sobie! – Wyglądała niczym żołnierz idący w bój.
— Nie miał prawa jej tknąć, zgadzam się. – Wtrąciłem się.
— Damski Bokser! – Skwitował James.
— Skurwiel! – Latynos również wziął udział w wyzywaniu tego gnojka Bronte.
— Żeby to tylko o to chodziło – Vi jeszcze bardziej zacisnęła dłonie, po czym przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Wskazała ręką w kierunku kuchni. — Chodźcie, zrobię herbaty i opowiem wam całą tą chorą sytuacje.
Po parunastu minutach wszyscy siedzieliśmy już przy dużym stole w jadalni z kubkiem parującej jeszcze cieczy.
— Ta cała sytuacja nie miałaby miejsca gdyby nie to, że ten chujek zrobił jej dziecko. Tak moi drodzy, nasza Maya jest w ciąży. I ten bydlak kazał jej tą ciążę usunąć, bo on przecież nie ma czasu na wychowywanie dziecka i nie jest na to gotowy. Proszę Was trzymajcie mnie, bo zaraz coś rozwalę. Czy ktokolwiek, kiedykolwiek był na to gotowy? Kutas jak ich wielu. On niech spieprza gdzie pieprz rośnie, a ja z radością pomogę Mayi w wychowywaniu tego maleństwa. Uważam, że nawet wtedy kiedy wydaje Cie, że gorzej być nie może to trzeba wierzyć, że w końcu będzie lepiej. Przecież zawsze mogło być gorzej, nigdy nie powinniśmy trać nadziei na lepsze jutro. – Uśmiechnęła się słabo i wzięła łyka ciepłej herbaty. — Mam nadzieje, że Mayka nie będzie miała mi tego za złe, że wam powiedziałam. Szczerze mówiąc to nawet mi nie pisnęła choćby najdrobniejszego słówka. Ze mną to było tak, że ja tak jakby wczoraj podsłuchałam ich kiedy kłócili się w trakcie trwania imprezy.
Wszystko się we mnie gotowało. Ona będzie miała dziecko i to z NIM! Ledwo co panowałem nad sobą, chciałem zniszczyć każdą najmniejszą rzecz znajdującą się w pomieszczeniu, w którym przebywałem. Jednak musiałem wziąć się w garść. Teraz najważniejsze jest pomóc Mai. To będzie od dziś mój cel życiowy, mój priorytet — pomóc jej przez to przetrwać!


2 miesiące później: 
Victoria
Ten dupek śmiał przyjść tu kilka razy. Błagał o wybaczenie, ale nawet nie miałam zamiaru go do nas wpuszczać. Posunął się nawet do tego, że zaczął mi grozić, ale zawsze w porę zjawiał się Kendall lub James. Co do tego pierwszego to odwiedzał Nas codziennie. Maya bardzo chciała wrócić do pracy, ale na razie jej na to nie pozwoliłam. Przez tego drania i nerwy jakie jej przysporzył była bardzo osłabiona i zdarzyło jej się parę razy zemdleć w ciągu tych dwóch miesięcy. Teraz całe szczęście już to minęło i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jutro ma następną wizytę u lekarza, więc jeżeli wszystko będzie dobrze to wróci na trochę do pracy. Jeśli o mnie chodzi to ja powolutku jakoś oddaje pożyczone pieniądze mimo iż brunetka wcale ich nie chcę. Jednak to bardzo się kłóci z moją naturą. Staram się także dorzucać na dom, w którym zamieszkała z nami Lili. Jak to mówią im więcej tym weselej i w kupie raźniej. Aktualnie siedzimy sobie we dwie w kuchni i przygotowujemy kolacje, a starsza Mercer i Schmidt wyszli sobie na krótki spacer pooddychać świeżym powietrzem. Kroiłam właśnie pomidora gdy nastolatka podjęła delikatny dla mnie temat.
—  Tak w ogóle too.. – Zaczęła niepewnie dziewczyna. — Czemu nie przyleciałaś wraz z Mirabel?
— Auć! – Krzyknęłam, gdy zacięłam się nożem. Sięgnęłam po ręcznik papierowy i urwałam z niego część. — Wiesz.. – Z trudem przełknęłam ślinę, poczułam jak moje oczy robią się wilgotne. Uparcie wbiłam wzrok w kawałek materiału, którym owijałam krwawiący palec. — To była decyzja podjęta dość spontanicznie. I.. – Przerwał mi jednostajny dźwięk domofonu. Dzięki Ci kimkolwiek jesteś, zjawiłeś się w odpowiednim momencie.
— Ja odtworzę to pewnie Mayka. – Liliana szybko zerwała się z krzesła i pobiegła w kierunku frontowych drzwi. W tym momencie odetchnęłam z ulgą, a w końcu pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Odwróciłam się szybko i pozwoliłam dać upust kolejnym. Nie mogłam znieść tego, że ja żyje sobie tutaj nareszcie szczęśliwa i wolna, kiedy moja ukochana siostra.. właśnie! Nawet nie wiem co z nią? Dzwoniłam, a w każdy razie próbowałam, bo za każdym razem napotykam głuchą ciszę jakby ten numer nie istniał. Może nie powinnam się obwiniać, bo starałam się z nią skontaktować. Jednak nie ważne co bym zrobiła, wciąż będę mieć do siebie ten żal, że ją tam zostawiłam.
— Vi! Gdzie jesteś? – Usłyszałam głos mojej przyjaciółki z oddali. Wiedziałam, że jest niedaleko, więc pośpiesznie wytarłam rękawem swetra niesforne krople łez. I biorąc parę spokojnych wdechów wydukałam zachrypniętym głosem.
— Tu-  taj! W-  kuch-  ni!
— Chodź na kolacje. – Weszła do pomieszczenia. — Wezmę tylko.. – Zawahała się przez chwilę. — Victorio wszystko w porządku? Czy Ty płakałaś? – Spytała zdumiona.
— Nie no co Ty, oszalałaś. – Zaprzeczyłam szybko, może trochę zbyt szybko. — Wszystko jest okej, właśnie miałam się do Was wybierać. Pomóc Ci może w czymś? – Zmieniłam temat.
— Nie trzeba dam sobie radę. Zaraz do Was przyjdę, nie czekaj na mnie. – Odpowiedziała, łapiąc za szklany półmisek z sałatką. 
I tak oto minął mi kolejny dzień w Los Angeles. Ułożyłam się pod ciepłą kołderką i wtuliłam się w poduszkę.
— Moja mała księżniczko, gdzie jesteś? Tęsknie. Tak bardzo się o Ciebie martwię. – Zamknęłam oczy pełne słonej cieczy i spróbowałam usnąć.




— Udało się! Wyjeżdżam jak najszybciej, puki jeszcze mogę. – Zaśmiała się głośno brunetka, gdy szłyśmy jedną z alejek w parku.
— Aż tak cieszysz, że mnie zostawiasz? – Zażartowałam robiąc smutną minkę.
— Nie no coś Ty! Przecież wiesz, że Cię kocham, ale chcę jeszcze popracować puki mogę. – Pociągnęła słomką zielony sok w plastikowym kubku z logiem Starbucksa. 
— Oj, no wiem przecież wiesz, że tak tylko się z Tobą droczę. 
— Miałam Ci coś jeszcze powiedzieć, ale kurczę zapomniałam. — Maya na razie bezskutecznie próbowała sobie przypomnieć jakąś sprawę, a ja podziwiałam uroki miejsca, w którym właśnie przebywałyśmy. —  Dobra, jeżeli byłoby to ważne to bym to sobie przypomniała. – Dała za wygraną, po czym dodała. — Kiedyś na pewno sobie przypomnę, prawda?  – Obie wybuchłyśmy śmiechem.
— Kiedy masz zamiar wyjeżdżasz? 
— Myślę, że chyba za jakieś trzy godziny. Prawdopodobnie nie będzie mnie jakiś miesiąc może dwa, jak będzie dobrze. Zresztą zobaczę jeszcze.. Nie martw się nic mi nie będzie.  – Dodała widząc zmartwienie i niepokój wymalowane na mojej twarzy.
— Mam taką nadzieje, ale pamiętaj jak tylko, źle się poczujesz wracasz tu pierwszym najbliższym samolotem. Zrozumiałaś?
— Ahoj! Tak jest panie kapitanie! – Zaśmiała się wesoło.
— To nie jest zabawne Maya! – Skarciłam ją. — Przecież wiesz, że się o Ciebie martwię.
— Tak, tak wiem, ale widzisz? – Spytała dłonią wskazując swoją osobę i obróciła się z gracją wokół swojej osi. — Nic mi nie jest, czuje się świetnie i jestem szczęśliwa. A teraz przyśpieszmy może trochę kroku, bo się nie zdążę spakować. – Pociągnęła mnie za rękę i zaczęła biec w kierunku domu przy okazji wrzucając puste opakowanie po napoju do pobliskiego śmietnika. Czułam się wtedy jakbyśmy znowu miały po te kilka lat. To było tak dawno czasami tęsknie za tamtymi chwilami bycia beztroskim dzieckiem. Dzieckiem, któremu wydaje się, że problemem jest lizak, którego nie kupiła mu mama albo warzywa, które za wszelką cenę próbuje wcisnąć do ust tata, mówiąc, że jest smaczne i zdrowe. Czy nawet głupie zabawa z siostrą w fryzjera podczas, której Twoja ulubioną lalka traci połowę włosów i wygląda niczym bezdomny na dworcu ubrany w różową krótką sukienkę. Czy to jeszcze kiedyś wróci? Czy jeszcze kiedyś się spotkamy? Czy jeszcze kiedyś zobaczę ich twarze?
________________________________________________________________
Tak wiem, długo nie pisałam. Przepraszam, postaram się poprawić, ale nie wiem czy mi się to uda. :/
Zostawiam was, z tym niedorobionym rozdziałem, który wcale, a wcale nie podoba. Jakoś inaczej to sobie wyobrażałam. Może następny wyjdzie lepiej, oby. xd
Mam prośbę. Jeżeli przeczytałeś, skomentuj, bo nie wiem ile osób to czyta i czy mam dla kogo to kontynuować. :)

sobota, 24 października 2015

Five

Maya
Po wydarzeniach z wczorajszej nocy, prawie nie zmrużyłam oka. Wydaje mi się, że Vi chyba coś podejrzewała. Czy to możliwe żeby słyszała naszą wczorajszą kłótnie? Nie mogę jej nic powiedzieć na ten temat bynajmniej jeszcze nie teraz. Po południu Victoria poszła do agencji, a chwilę potem zadzwonił Philip. Odebrałam, chciał się spotkać o czternastej i może to było błędem. Powinnam mu dać więcej czasu, aby na spokojnie przemyślał całą tą sytuacje i ochłoną. Rozumiem, że był w szoku i mógł się zdenerwować, w końcu oboje nie mieliśmy w planach zostanie rodzicami. Jednak uważam, że wczoraj trochę przeholował. A teraz spóźniał się już trzydzieści pięć minut, a wolałam mieć już tą rozmowę za sobą. Po jakże długim wyczekiwania na blondyna w końcu rozległ się dźwięk dzwonka, poszłam otworzyć. Bez słowa wszedł do mieszkania. Był jakiś niewyraźny, włosy miał w nieładzie, co było do niego niepodobne i śmierdziało od niego alkoholem. Włożył obie ręce do kieszeni skórzanej kurtki i zmierzył moją osobę uważnym spojrzeniem po czym spytał.
— Skąd mam wiedzieć czy jest moje? – Warknął.
— Że, co proszę? Masz mnie za jakąś ulicznicę, która włazi do łóżka każdemu? – Jak on śmiał zadać mi takie pytanie przecież wie, że mi na nim zależy i nigdy bym go nie zdradziła.
— Pytam czy jest moje?! Odpowiedz! Teraz! – Wrzasną i walnął dłonią o blat stołu, a w jego oczach dostrzegłam niebezpieczny błysk. Ciarki przeszyły mi po plechach. Nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze był taki troskliwy i czuły.
— Tak jest Twoje! Dobrze wiesz, że kocham tylko i wyłącznie Ciebie! Nie mogłabym spać z kimś innym będąc z Tobą Philip. Kocham Cię! – Powtórzyłam ostatnie słowa i spróbowałam złapać go za rękę jednak ten ją odtrącił wykrzykując słowa, które łamały mi serce.
— Usuniesz to coś! Słyszysz? Albo tego pożałujesz, czy jest to dla Ciebie wystarczająco klarowne?  – Teraz on zaczął się do mnie zbliżać, a ja stawiałam kroki w tył by być jak najdalej niego. Bałam się go. Nie jest tym samym facetem, którego kiedyś poznałam. Był zupełnie inną osobą, a od dziś stał się dla mnie martwy, nie chcę nigdy mieć już nigdy więcej z nim wspólnego.
— Nie mogę! Wyjdź z mojego domu! Nie chcę mieć już nigdy więcej nic z Tobą wspólnego. Wypierdalaj! – Krzyczałam na całe gardło
— Wyjdę kiedy mi się będzie podobać, rozumiesz kochanie? – Znów ten sam błysk szaleństwa.
— Kochanie? – Zaśmiałam się histerycznie na to jak mnie określił. W końcu musiał nadejść ten czas kiedy odległość między mną a ścianą zmalała do zera. Wtedy jego ręka podniosła, a do mnie dotarło, że zamierza mnie uderzyć. — Zostaw mnie! – Wrzasnęłam, ale to nic nie zmieniło dostałam w twarz od mojego chłopaka. Dziś zrobił wszystko by stracić ten tytuł, a także miejsce w moim sercu. Jak ja mogłam się co do niego tak bardzo pomylić. Moja ręka odruchowo złapała za piekące miejsce, a łzy ciurkiem spływały po moich rozgrzanych policzkach. Byłam cała przerażona i czułam się taka pusta w środku.
— Usuniesz to? – Spytał łagodnie.
— Nie! – Mój głos drżał — Nigdy! Ono nie zasługuje na śmierć. Czyżbyś nie miał serca?
— A czyżbyś ty niczego się dzisiaj nie nauczyła? – Pokiwał palcem, jakbym była małym dzieckiem i zjadła słodycze przed obiadem. 
— Nauczyłam, tego jak wielkim sukinsynem jesteś! – Plunęłam mu prosto w twarz
— Oh ty szmato! Doigrałaś się! – Chciałam się wyrwać, jednak on był szybszy i złapał mnie mocno za nadgarstek. Każda próba wyrwania się się skutkowała wzmocnieniem uścisku. Widziałam, że ponownie zamierza mnie uderzyć, więc zamknęłam oczy i czekałam na swoją karę.
— Jeżeli coś jej zrobisz będziesz miał ze mną do czynienia! – Usłyszałam kobiecy donośny i pewny siebie głos.
— Ah tak? A co ty mi możesz zrobić mała dziewczynko? – Zaśmiał się jak szaleniec.
— Jeśli nie podejdziesz to nigdy się nie przekonasz. – Odpowiedziała mu tak jakby nie wiedziała co to jest starach.
 Z tego wszystkiego nie mogłam rozpoznać, kim jest posiadaczka owego głosu. Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby uciekała, że ten człowiek jest nieobliczalny jednak nie byłam wstanie nic powiedzieć. Z wielkim trudem udało mi się otworzyć oczy by zobaczyć kto przybył mi na ratunek. Mój Boże! Przecież moim wybawicielem jest nie kto inny jak Victoria! Jeśli ten psychol coś jej zrobi to nigdy sobie tego nie wybaczę. Poczułam jak uścisk na mojej ręce powoli maleje by następnie zniknąć całkowicie, pozostawiając po sobie dziwne uczucie. Teraz Philip zbliżał się w stronę mojej najlepszej przyjaciółki. Chciał ją uderzyć, tak samo jak wcześniej mnie, jednak ktoś mu to uniemożliwił. Tym kimś był James, i reszta chłopaków. Wszyscy z wyjątkiem bruneta, który rozprawiał się z moim byłym podbiegli w moim kierunku. 
— Koleś, mama nie nauczyła Cię, że kobiet się nie bije czy po prostu jesteś imbecylem i nie wiesz, że takich rzeczy się nie robi? – Spytał retorycznie Maslow, a następnie puścił jego dłoń. Zanim blondyn zdążył zorientować się co się stało już leżał na ziemi z rozwalonym nosem powalony przez pięść mężczyzny.
— Jak ja Ci zaraz dam, to będziesz mógł pożegnać się ze swoją piękną twarzyczką! – Warknął wstając pośpiesznie z podłogi jedną trzymając się za miejsce, w które chwilę temu oberwał od Jamesa. Stróżka krwi, która ciekła z jego jamy nosowej poplamiła jego zapewne drogą białą koszulę od jakiegoś znanego projektanta.
— Naprawdę? Chyba będziemy musieli to przełożyć. Chłopaki! Pokażcie, proszę gościowi, gdzie znajduje się wyjście. – Cała trójka złapała Bronte i dosłownie wykopali go za drzwi.


Wciąż nie mogę dojść do siebie po wydarzeniach z ostatnich dwudziestu pięciu minut. Pojedyncze wydarzenia przemykają po zakamarkach mojego umysłu. Philip, uderzenie, kłótnia, Vi, James, chłopaki to wciąż krąży po mojej głowie niczym mantra. Mimowolnie po mojej twarzy spływają łzy, a ja z trudem łapie powietrze. Czuje, że jestem zamykana w czułym uścisku czyiś ramion, potem czuje delikatny ciężar na moich ramionach, którym jest ciepły koc. Moją dobrodziejką była brunetka. Wycierając moje łzy zaczęła mi szeptać  słowa otuchy.
— Wszystko będzie dobrze. Już po wszystkim, jego już tu nie ma. Nic i już nie grozi, nikt już nigdy więcej nie zrobi Ci krzywdy,a ja się o to postaram, możesz mi wierzyć. Jesteś bezpieczna. Nie zamartwiaj się już tym, nie powinnaś w Twoim stanie. Na razie musisz na razie nic mówić kochanie. Położymy się i odpoczniemy, zgoda? – Ja tylko przytaknęłam głową, i po chwili znalazłam się w silnych ramionach Jamesa. Za nim powolutku stawiała kroki Victoria. Zanim się obejrzałam już leżałam teraz w swoim łóżku przykryta ciepłą warstwą miękkiej pierzynki przytulana przez moją najlepszą przyjaciółkę.
— Co się ze mną dzieje? Przecież nie płakałam od śmierci rodziców i od czasów problemów z Lili. – Głośno chlipnęłam — Czy to ze mną jest coś nie tak? Ja naprawdę chcę tego dziecka, nawet nie wiesz jak bardzo. Czemu on nie mógł tego zrozumieć? Ja wiem, że było nie planowane, ale... – Nie dałam rady już dokończyć, gdyż zaniosłam się płaczem. Nawet nie wiem czy moje słowa były zrozumiałe w tym całym moim bełkocie pomieszanym ze szlochem.
— Shh.. – Uciszała mnie Victoria głaszcząc moje włosy. — Musisz teraz odpoczywać. Zamknij oczka i pomyśl o samych dobrych chwilach. – Udało mi się uspokoić dzięki myśli o zdrowiu mojego maleństwa. Czułam jak powoli odlatuje do spokojnej krainy, aż w końcu odpłynęłam w objęcia Morfeusza.

Obudziłam się następnego dnia. Vi musiała być w pracy, bo moich nawoływań nikt prócz Sisi się nie zjawił. Głaskając suczkę spojrzałam na zegarek było niewiele po czternastej. Napisałam do mojej siostry sms, że chciałabym się z nią dziś spotkać o wpół do trzeciej w naszej ulubionej kawiarni. Napomknęłam coś o tym, że jest to sprawa niecierpiąca zwłoki i poszłam zjeść późne śniadanie. Potem w łazience z trudem doprowadziłam się do porządku, nałożyłam jakieś jeansy i ciemnozielony T-shirt. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że nie jest aż tak źle. Nim się spostrzegłam, a do spotkania z Lili zostało mi tylko dziesięć minut. Wzięłam kluczyki od samochodu, zamknęłam mieszkanie i zeszłam po schodach, by po chwili zasiąść na miękkim skórzanym fotelu za kierownicą mojego auta. Po kilkunastu minutach dotarłam na miejsce. Blondynka już czekała przy stoliku, na którym stałą szklanka z cieczą o pomarańczowej barwie. Przywitałam się z siostrą, krótkim "hej" i zamówiłam to samo co ona, dodatkowo jeszcze prosząc o kawałek szarlotki z lodami i bitą śmietaną.
— Jaką to niby ważną sprawę masz do mnie? – Spytała od niechcenia.
— Może nie zupełnie bezpośrednio dotyczy ona Ciebie, ale w sumie też dotyczy. Mam dla Ciebie dobrą nowinę. – Zrobiłam krótką pauzę, by zrobić napięcie. — Będziesz ciocią! - Powiedziałam rozentuzjazmowana z uśmiechem.
— Co? Jesteś w ciąży? – Spytała z nutką złości.
— Tak, nie cieszysz się? - Mina mi trochę zrzedła, spodziewałam się innej reakcji.
— Jak mam się cieszyć? Będę musiała niańczyć jakiegoś bachora! Ale to już nawet nie o to chodzi. Jak mogłaś mi to zrobić! Wysłałaś mnie do szkoły z internatem, ze względu na swoją pracę, a teraz sama będziesz mieć dziecko. Nie masz na nie czasu! Tak jak na nie miałaś go dla mnie! – Po jej policzku spłynęła samotna łza. Wzięła swoją torbę i chciała wyjść z restauracji, zdążyłam ją zatrzymać łapiąc za rękę. — Puść mnie, to boli!
— Liliana, zaczekaj! – Spojrzałam jej w oczy. – Nie wiedziałam, że tego nie chcesz. Byłam przekonana, że tego właśnie potrzebujesz. Uwolnić się ode mnie. Ja chciałam tylko, żebyś była szczęśliwa. Przepraszam, przecież wiesz, że Cię kocham w końcu jesteś moją malutką siostrzyczką. — Mocno ją przytuliłam, a ona odwzajemniła ucisk.
— Byłam pewna, że mnie nienawidzisz, że wysłałaś mnie tam żeby się mnie pozbyć. Żyć wolnym życiem i zająć się swoją karierą, a ja nie chciałam Ci tego utrudniać. – Szlochała blondynka.
— Nie płacz, jeśli chcesz możemy zamieszkać znowu razem. Możemy naprawić ten cały stracony czas. – Ja także uroniłam parę łez.
— Tak! Chcę! Bardzo! – Wytarła wierzchem dłoni słoną ciecz z twarzy, nie przejmując się rozmazanym tuszem.
— Jeszcze popracuje kilka miesięcy, ale nie martw się  w tym czasie zajmie się Tobą Victoria.
— Dobrze. – Uspokoiła się. — Czy to ta Victoria,o której myślę, że to ona? – Posłała mi słaby uśmiech
— W rzeczy samej. – Odpowiedziałam z powrotem siadając na krześle naprzeciwko Lili. 
— Mirabel też przyjechała?! – Jej humor nagle się zmienił, była podekscytowana i cała w skowronkach.
— Niestety nie, ale może kiedyś, kto wie.. – Złapałam ją za dłoń, próbując ją pocieszyć.